"Niech się dzieje wola nieba,
z nią się zawsze zgadzać trzeba."
Sypię się, garbię i marszczę. Tracę słuch na jęki mniejszych a jednak wzrok mam dobry.
Wystarczająco, bo dostrzec wyraźnie własne nieszczęście.
Sypię się, a przecież każdy z nas kiedyś obróci się w popiół. Tylko zdaje się, że dla mnie nie ma nadziei.
Czuję jak ohydne macki wbijają się we mnie, wślizgują się do moich uszu, zasłaniają mi oczy cudnymi obrazkami i szepcą metalicznym zgrzytem czułe słówka.
A ja nie chcę się poddać fałszerzom. Proszę, odłóżcie swoje obłudne pędzle i zerwijcie sznurki nienawiści sterujące Waszymi kończynami i językiem. Problem w tym, że sami je tkacie by bronić się, że to nie z Waszej winy ręka podniosła nóż i wbiła go prosto w moje serce.
Wszyscy jesteście pająkami.
Zniszczyć. Upokorzyć. Wyrzucić.
To miało się kiedyś skończyć jak słaby rozdział w książce. Fakt, rozdział się zakończył, ale wątek cierpienia nadal niemiłosiernie wiruje od wiersza do wiersza.
Myślicie, że widzieliście już wszystko, czujecie się starcami a przy życiu trzyma was tylko mściwość i pamiętliwość tak bardzo, że nawet nie chcecie żyć teraźniejszością. Idźcie. Idźcie na wysypiska, bo jesteście śmieciami. Idźcie tam wdychać odór swych powolnie gnijących ciał, ale nie wnikajcie do mego krwiobiegu, bo mam Was już wszędzie. Idźcie, zniknijcie z mych oczu, serca i płuc.
Nie byłam dobrym człowiekiem, jakim mogłabym być.
Czy teraz muszę płacić?
Jeszcze minutka, jeszcze chwilka nim trafię na listę Stowarzyszenia Umarłych Schizofreników.